Dress code w polskich klubach – wyjdźmy z drewnianych chatek!
Do napisania tego tekstu skłoniło mnie opublikowane w serwisie Legia.net zdjęcie jednego ze współwłaścicieli Legii Warszawa. Nawet nie wiem co napisać. Maciej Wandzel, biznesmen, właściciel największego polskiego klubu. Jak to się mogło stać?
Jestem zażenowany. W zasadzie – kompletnie nie wiem czemu – jest mi wstyd. Ktoś zapyta: niby czemu? Czy ja jestem na tym zdjęciu? Czy ja się tak ubieram? Co mnie to obchodzi? A jednak. Nie wiem czemu, ale jest mi cholernie wstyd, że właściciel mojego klubu w taki sposób ten klub reprezentuje. Przecież to jest jakaś aberracja!
W biznesie obowiązują pewne zasady dotyczące ubioru. Piłka nożna, a w szczególności prowadzenie klubu piłkarskiego, to również jest biznes. I tutaj dress code powinien także obowiązywać. Nazwijcie to korpo jeśli chcecie (najmodniejszy ostatnio kontrargument wśród kibiców Legii), powiedzcie że to sprawa właściciela i nic mi do tego, jak się ubiera. Tylko że ja się z tym nie zgadzam. Właściciel reprezentuje klub i jako kibic oczekuję żeby robił to na odpowiednim poziomie. Już podczas spotkania panów Wandzla i Leśnodorskiego z Florentino Perezem przy okazji meczu z Realem nie było najlepiej, ale to co mogliśmy zobaczyć w niedzielny wieczór podczas meczu z Ruchem to już zdecydowanie zbyt wiele. Napisałem, że jestem mi wstyd, ale muszę też dodać że poczułem się tym zwyczajnie urażony. Maciej Wandzel swoim strojem obraził klub, jego pracowników i wszystkich kibiców. Być może przejaskrawiam, ale tak to właśnie odbieram.
To tylko mały ułamek większej całości. Polscy piłkarze generalnie nie przywiązują do stroju żadnej wagi. A powinni. Powinny to na nich wymuszać kluby, powinna wymuszać Ekstraklasa. W lepiej rozwiniętych krajach dress code dla zawodników i pracowników klubu jest ściśle określony. W dniu meczu, w drodze na stadion, przed i po meczu, podczas spotkań z mediami zawodnicy muszą być ubrani schludnie, nosić garnitury i krawaty. Dotyczy to wszystkich lig w USA, dotyczy największych lig zachodnich. Przed wprowadzeniem zasad ubioru w NBA zawodnicy wyglądali jak pracownicy cyrku. Teraz nawet gdy są kontuzjowani i siedzą na ławce podczas meczu, muszą mieć na sobie garnitur. Nasza piłkarska reprezentacja prezentuje się tu rewelacyjnie – zawodnicy ubrani w jednakowe, trzyczęściowe (!), garnitury wyglądają świetnie. Wszyscy rozumieją, że reprezentują nie tylko siebie, ale i klub w którym grają, kraj, całe rozgrywki. Tak się buduje prestiż. Pewnie zawodnicy nie są z tego powodu szczęśliwi, woleliby wygodniejsze ciuchy, ale kto płaci, ten wymaga. To się nazywa PROFESJONALIZM, panie Macieju!
Nie tak znowu dawno zawodnik ligi NFL, Cam Newton, został ukarany przez klub, bo w drodze na mecz nie miał założonego… krawata! Dobrze przeczytaliście. Nie chodziło o to że pojechał na mecz w poplamionym dresie. Był ubrany elegancko i szykownie, ale w jego „stylizacji” krawat akurat nie pasował. Myślicie, że kogoś to obchodziło? Zasady mówią jasno – w drodze na mecz (także w samolocie!), w drodze na stadion, przed meczem i po nim oraz w drodze powrotnej zawodnicy muszą być ubrani elegancko. Poszukajcie w internecie zdjęć właścicieli innych klubów piłkarskich, albo zdjęć zawodników w dniu meczu – wszyscy ubrani w jednakowe klubowe garnitury prezentują się doskonale. Pewnie dla polskich piłkarzy ligowych byłby to szok, ale od czegoś trzeba zacząć. Jakieś zasady trzeba wprowadzić. Tego wymaga profesjonalizacja rozgrywek. Jestem przekonany że każdy sponsor wolałby, żeby w kadrze jego logotyp prezentował się w towarzystwie schludnie ubranych zawodników i działaczy. Tymczasem u nas po meczu najczęściej mamy „rewię mody”. Legia od jakiegoś czasu dysponuje rewelacyjnymi klubowymi garniturami, które najczęściej możemy je widzieć przy okazji meczów w europejskich pucharach. Czyli da się, można. Dlaczego więc nie przenieść tych zasad na rozgrywki ligowe? Bo nie jest to wymagane? Niech zatem Legia będzie wzorem dla innych klubów i sama narzuci sobie taki rygor. Bardzo bym tego chciał.
Ktoś powie że to bzdura. Że czepiam się w gruncie rzeczy nieistotnego szczegółu. Że piłkarze mają kopać piłkę i strzelać bramki, a nie wyglądać. A właściciele mają na głowie ważniejsze sprawy niż strój. Nieprawda. Parafrazując Beenhakkera, jest to myślenie rodem z „drewnianych chatek”. Zgoda, mówimy o detalach. Ale suma detali składa się na jedną całość i nawet najlepszy produkt nie odniesie sukcesu, jeśli na koniec dnia właściciel klubu pokaże się na meczu ubrany tak, jakby właśnie skończył kosić przed domem trawnik.