Dlaczego deregulacja nie zawsze jest dobra

Nie jestem hipokrytą. Gdyby to zależało ode mnie, to w wielu aspektach życia zlikwidowałbym wszelkie regulacje, ograniczenia i wymagane egzaminy. Są jednak sytuacje, w których zbyt daleko idąca deregulacja przysparza więcej szkody niż pożytku. W mojej ocenie jednym z takich przykładów jest ustawa z 23 sierpnia 2007 r. o zmianie ustawy o sporcie kwalifikowanym.

Na mocy tego aktu od od 1 stycznia 2008 roku osoby nie posiadające żadnych uprawnień mogą pływać jachtem żaglowym o długości całkowitej nie przekraczającej 7,5m lub jachtem motorowym z silnikiem o mocy nie przekraczającej 10kW (ok.13KM) po wszystkich wodach śródlądzia. Dodatkowo bez żadnych uprawnień można żeglować po wodach morskich w odległości 2 mil morskich (dokładnie 3704 metry) od brzegu. Bez owijania w bawełnę – to jeden z najbardziej kretyńskich aktów prawnych jakie znam.

Od razu zaznaczę, że nie jestem związany z żadną szkołą żeglarską, nie posiadam również firmy czarterującej jachty, a moje źródła dochodu nie są w żaden sposób związane z tym rynkiem. Nie lobbuję wiec za żadnym z rozwiązań, choć konflikt interesów pomiędzy szkołami organizującymi kursy, a firmami czarterującymi jachty jest tu oczywisty. Ja patrzę na to na chłodno. Sam, mimo że moja przygoda z żeglarstwem zaczęła się 20 lat temu, przez długi czas nie posiadałem odpowiednich uprawnień. W końcu je zrobiłem, choć wcale nie musiałem. Chciałem. Dla swojego, i nie tylko, bezpieczeństwa.

Ktoś mógłby w tym momencie powiedzieć, że żeglarstwo nie jest wyjątkiem, bo przecież od wielu lat można po drogach publicznych jeździć skuterem bez prawa jazdy kat. A. Jasne, pełna zgoda. Możemy co prawda dyskutować, czy to jest bezpieczne i normalne, że po drodze publicznej może się poruszać skuterem osoba, która np. nie zna znaków drogowych. Kwestia wrażliwości. Mam z tym mniejszy problem, ponieważ najczęściej taką „kosiarką” jedzie jedna osoba. Jeśli postanowi widowiskowo zakończyć swoje życie pod kołami samochodu, lub na przydrożnym słupie – nic na to nie poradzę, nie mam na to wpływu. Tyle tylko, że nie sposób porównywać małolitrażowego skutera z jachtem o długości 7.5 metra, który na swoim pokładzie może przewozić od 5 do nawet 7 osób. Nie oszukujmy się – tego typu jachtów na polskich jeziorach jest zdecydowanie najwięcej.

Jeśli więc bawimy się w analogię, to żeglarską deregulację można by porównać do sytuacji, w której bez jakichkolwiek uprawnień prowadzić można prowadzić każdy samochód osobowy po wszystkich drogach z wyjątkiem autostrad. A jeśli chcieć przyłożyć odpowiednią miarę do przykładu skuterów, to żeglowanie bez uprawnień powinno być możliwe tylko na łódkach klasy Optimist, czyli popularnej mydelniczce.

Chodzi tu o elementarne bezpieczeństwo. Znowu – nie oszukujmy się. Kurs na żeglarza jachtowego ukończyć może każdy, egzamin nie jest trudny, teoria „do zakucia” bez większych problemów. Ale samo uczestnictwo w kilkudniowym (zazwyczaj 7-8 dni) kursie zapewnia minimum wiedzy pozwalającej na bezpieczne poruszanie się po wodze. A uwierzcie – tam na środku jeziora bardzo dobrze widać, kto ma pojecie o żeglowaniu.

Na koniec perełka związana ze wspomnianym prawem do żeglowaniu po morzu w odległości 2Mm od brzegu. Proszę, oto mapa żeglugowa zatoki gdańskiej i przykładowe mapa wejść do portów we Władysławowie i Helu. Pamiętajcie, możecie tam żeglować bez żadnych uprawnień.

Powodzenia!

Czytaj także:

„Ludzie, nie sprzedawajcie swych marzeń”, czyli o polskim jachcie w Pucharze Ameryki. Charakterystyczne logo Pucharu Ameryki na grocie jachtu klasy IACC / fot. Waldemar Heflich / Żagle Założyłem tego bloga głównie po to, aby dzielić s...
Co dalej z Pucharem Ameryki? Bermudy już ucichły, turyści wyjechali, a dzbanek zakończył objazd po Nowej Zelandii. W tak zwanym międzyczasie zrobiłem coś, do czego zbierałem się b...
A przecież stare żaglowce po morzach jeszcze pływają… Pewnie ta informacja kompletnie Wam umknęła, ale to w sumie zrozumiałe. Nie dotyczy piłki nożnej, ani nawet skoków narciarskich, wiec interesuje jed...