A przecież stare żaglowce po morzach jeszcze pływają…

Pewnie ta informacja kompletnie Wam umknęła, ale to w sumie zrozumiałe. Nie dotyczy piłki nożnej, ani nawet skoków narciarskich, wiec interesuje jedynie grupkę pasjonatów i zapaleńców. Dla sportowego świata to jednak dość duży news, a związany z najbardziej prestiżowymi regatami – Pucharem Ameryki. Wygląda na to, że jesteśmy skazani na te przeklęte katamarany… 

Koniec epoki

Zespoły biorące udział w tegorocznej rywalizacji mającej wyłonić pretendenta, którzy rzuci wyzwanie Jankesom z Golden Gate Yacht Club i załodze Oracle Team USA, podpisały porozumienie regulujące format regat w 2019 i 2021 roku. To duży precedens – dotychczas nigdy nie planowano regat z tak dużym wyprzedzeniem, a to posiadaczowi „dzbanka” przysługiwało prawo narzucania formatu kolejnych regat. Prowadziło to do wielu sporów, a w ostatnich latach często decyzje o ostatecznym formacie rywalizacji zapadały na sali sądowej.

Podpisane 25 stycznia 2017 roku porozumienie wprowadza do regat o Puchar Ameryki dawno nie widzianą stabilizację, choć podjęte decyzje mnie osobiście zasmuciły. Nie jestem fanem katamaranów. Wolałem majestatyczne jednokadłubowce które, poza wyjątkiem z 1988 roku, mogliśmy podziwiać podczas kolejnych edycji Pucharu Ameryki . Tymczasem już dziś wiemy, że regaty odbywać się będą na wielokadłubowcach klasy ACC, określanych także mianem AC50. Jednostki będą miały od 45 do 50 stóp długości (ok. 15 metrów), a załoga liczyć będzie zaledwie 6 osób. Dla porównania w 2013 roku rywalizowano na katamaranach AC72 o długości blisko 90 stóp, a więc ponad 26 metrów z wykorzystaniem 11 członków załogi. Nie sposób nawet porównywać te jednostki do gigantycznych łodzi jakie rywalizowały w 2010 roku (113 stóp, 20 członków załogi).

Wyraźnie widać, że czasy ogromnych jachtów minęły. Postawiono na mniejsze jednostki, co podyktowane jest oczywiście głównie mniejszymi kosztami. Wedle założeń budżet zespołu nie powinien przekroczyć 40 milionów dolarów, a więc zdecydowanie mniej niż w latach ubiegłych, gdy żeglarski wyścig zbrojeń pożerał setki milionów. Wszystko to odziera jednak Puchar Ameryki ze swojej magii. To trochę jak zamontowanie mniejszych silników w Formule 1. Choć rozumiem wszelkie argumenty i są one trudno do podważenia, to jednak żal tych starych czasów, kiedy rywalizowały ze sobą ogromne, majestatyczne jachty. Kompletnie nie czuję tej nowej formuły.

Po raz ostatni jachty klasy IAAC podziwialiśmy na wodach w okolicach Walencji w 2007 roku, kiedy Team Alinghi obronił tytuł pokonując Emirates Team New Zealand 5:2. Wtedy po raz ostatni byliśmy świadkami rywalizacji klasycznych jednokadłubowców (ok. 25 metrów długości, 17 członków załogi)  i można powiedzieć, że pewna epoka w żeglarstwie dobiegła końca. Czy bezpowrotnie?

Żeglarstwo rodem z NASA

Puchar Ameryki rozrywany w 2010 roku był kolejnym momentem zwrotnym w historii żeglarstwa. Jak już wspomniałem rywalizowano na monstrualnych jednostkach o wyporności 17 ton, długości ponad 34 metrów i maszcie wysokim na ponad 27 metrów. Nie to jednak było najważniejsze. Pretendent – BMW-Oracle Racing – jako grota użył nie klasycznego żagla jaki znamy wszyscy, a po raz pierwszy ruchomego skrzydła. Obrońcy z Team Alinghi korzystający z tradycyjnego takielunku nie mieli żadnych szans. Można wręcz powiedzieć, że zostali upokorzeni i zdeklasowani. Był to kolejny przełomowy moment w historii Pucharu Ameryki.

W 2013 roku miała miejsce jedna z najbardziej pasjonujących rywalizacji w dziejach. W regatach do 9 zwycięstw Team New Zealand prowadził z Oracle Team USA już 8:1, by ostatecznie przegrać 8:9. Tym razem rywalizowano na mniejszych katamaranach klasy AC72 wyposażonych w „skrzydła”. Czasy klasycznych grotów odeszły w zapomnienie, górę wzięła kosmiczna technologia.

Co nas czeka?

Przed nami 35. edycja regat o Puchar Ameryki. W maju poznamy zwycięzcę Louis Vuitton Cup, któremu przypadnie rola pretendenta. Rywalizacja odbędzie się w czerwcu na Bermudach z wykorzystaniem opisanych wcześniej jednostek klasy AC50. Jak już wspominałem – nie jestem fanem tego rozwiązania. Za dużo w nim technologii, a za mało człowieka. Nie zobaczycie już nigdy marynarzy kręcących ogromnymi kabestanami, nie będziemy śledzić manewrów taktycznych ogromnych łodzi i podkradania rywalowi wiatru. Zgoda – będziemy świadkami piekielnie dynamicznych, szybkich wyścigów w których niewątpliwie bardzo dużo będzie się działo. Wszystko to poszło jednak trochę za daleko i odarło żeglarstwo z całej swojej magii i romantyzmu. Szlachetna rywalizacja zmieniła się w „zwyczajny” match racing, nie różniący się specjalnie od innych regat. Puchar Ameryki zwyczajnie spowszedniał.

Jednocześnie rozumiem wszystkie argumenty za takim rozwiązaniem.  Odpowiedzmy na podstawowe pytania:
Czy regaty są bardziej dynamiczne i przez to bardziej emocjonujące? Są.
Czy są łatwiejsze w relacjonowaniu w TV? Bez wątpliwości.
Czy koszty są mniejsze? Zdecydowanie.

Wychodzi wiec na to, że wszystko się zgadza, a organizatorzy znaleźli receptę na sukces. Świat idzie do przodu, technologia ciągle się rozwija, sponsorzy również mają swoje wymagania, a jednocześnie trzeba zdecydowanie ograniczać koszty. Wszystko  jest zrozumiałe i trudne do podważenia.

Ale jeśli zapytacie o zdanie ludzi związanych z morzem, prawdziwych żeglarzy, którzy w pływaniu widzą coś więcej, to najczęściej usłyszycie podobną opinię.

Że to już nie to samo.

Czytaj także:

Dlaczego deregulacja nie zawsze jest dobra Nie jestem hipokrytą. Gdyby to zależało ode mnie, to w wielu aspektach życia zlikwidowałbym wszelkie regulacje, ograniczenia i wymagane egzaminy. Są j...
„Ludzie, nie sprzedawajcie swych marzeń”, czyli o polskim jachcie w Pucharze Ameryki. Charakterystyczne logo Pucharu Ameryki na grocie jachtu klasy IACC / fot. Waldemar Heflich / Żagle Założyłem tego bloga głównie po to, aby dzielić s...
Co dalej z Pucharem Ameryki? Bermudy już ucichły, turyści wyjechali, a dzbanek zakończył objazd po Nowej Zelandii. W tak zwanym międzyczasie zrobiłem coś, do czego zbierałem się b...