Co dalej z Pucharem Ameryki?

Bermudy już ucichły, turyści wyjechali, a dzbanek zakończył objazd po Nowej Zelandii. W tak zwanym międzyczasie zrobiłem coś, do czego zbierałem się blisko 20 lat – zdałem egzamin i mogę się dumnie tytułować Żeglarzem Jachtowym! Niby nic (przecież nie jest wymagany), a cieszy (i to jak!).

Spokojnie – nie logowałem się do WordPressa pierwszy raz od pół roku, żeby pisać o moich przeżyciach związanych z kursem i egzaminem (choć o tym innym razem, w nieco innym kontekście, zgodnym z ideą tego bloga). 

Puchar wraca do domu!

Emirates Team New Zealand zdobyli Puchar Ameryki, deklasując w finałowej walce obrońcę tytułu – Oracle Team USA 7:1. Nie będę tu opisywał tej rywalizacji w szczegółach, każdy chętny bez trudno może ją sobie odtworzyć np. dzięki YouTube. Faktem jest, że stało się coś szalenie istotnego, coś co z pewnością odmieni losy tego najstarszego nowożytnego trofeum sportowego. Wygrała załoga, która budżet dopięła „na sznurkach”, wygrała zdecydowanie, wręcz upokarzając ekipę sponsorowaną przez jednego z najbogatszych ludzi na świecie, właściciela bazodanowego giganta, Larry’ego Ellisona. Puchar po 17 latach wrócił do Nowej Zelandii, kuźni najbardziej utalentowanych żeglarzy na świecie.

Krzywdzące byłoby stwierdzenie, że Kiwi wygrali dzięki przewadze technologicznej. Owszem, przechytrzyli konkurencję, stawiając na siłę nóg  kolarzy torowych przeciwko sile rąk tradycyjnych młynkowych, jednak nie sposób nie przyznać, że Peter Burling za sterami Torpedo7 był po prostu lepszym żeglarzem od Jimmiego Spithilla. Dość powiedzieć, że w zdecydowanej większości wyścigów flytime jego katamaranu wynosił 100%, czyli mówiąc po polsku – przez cały czas trwania wyścigu Torpedo7 unosił się nad lustrem wody. Medalista olimpijski w klasie 49er z pewnością zasłużył na słowa podziwu. Dokonał tego, czego przed 4 laty nie udało się znacznie bardziej doświadczonemu i utytułowanemu Deanowi Barkerowi, legendzie nowozelandzkiego żeglarstwa.

Post udostępniony przez Peter Burling (@peteburling)

Dlaczego TNZ?

Może dwa słowa o tym, czemu w tej rywalizacji kibicowałem żeglarzom z antypodów. Aby to zrozumieć, musimy się na chwilkę cofnąć o dwie dekady, do roku 1995. Wtedy to nowozelandzki Black Magic zdobył Puchar, który następnie obronił pięć lat później. Po tym sukcesie stało się coś, co na zawsze odmieniło rywalizację o to trofeum – Russell Coutts i Brad Butterworth odeszli do nowo powstałego szwajcarskiego syndykatu Alinghi utworzonego przez Ernesto Bertarellego, wzbudzając wiele kontrowersji, rozczarowania i złości wśród swoich rodaków.  Nowozelandczycy po części byli sami sobie winni. Bertarelli wykorzystał bowiem fakt, że będący w posiadaniu trofeum Royal New Zealand Yacht Squadron, w porozumieniu z włoskim Yacht Club Punta Ala (będący formalnym Challenger of Record, reprezentowanym przez  jacht Prada) znieśli zasadę narodowości załóg. Szwajcarzy ruszyli więc na łowy i sowitym wynagrodzeniem ściągnęli do siebie światową czołówkę żeglarstwa, z Couttsem i Butterworthem na czele.

Od tego momentu serce każdego prawdziwego żeglarza jest po stronie Team New Zealand, a Coutts – mimo, że jest geniuszem i absolutnym wizjonerem żeglarstwa – na zawsze będzie traktowany jako ten, który dla pieniędzy „zdradził” własny kraj i odebrał mu Puchar Ameryki. (Alinghipodczas regat w 2003 zdeklasowało obrońców tytułu, dowodzonych przez Deana Barkera). Dodatkowym smaczkiem jest fakt, że Russel Coutts był zaangażowany w projekt Oracle Team USA, co dodatkowo sprawiało, że z całych sił kibicowałem załodze Torpedo7.

Framewok Agreement do kosza

Zwycięstwo Emirates Team New Zealand niesie ze sobą ogromne konsekwencje dla całego Pucharu Ameryki. Jakiś czas temu pisałem na tym blogu o porozumieniu, jakie podpisali szefowie większości liczących się syndykatów biorących udział w Pucharze Ameryki. Wedle założeń tego porozumienia rywalizacja miała się odbywać co 2 lata na tych samych katamaranach klasy AC45. Wydawało się, że przyszłość Pucharu Ameryki przynajmniej na okres najbliższej dekady jest nakreślony – wszyscy wiedzieli kiedy, według jakich reguł i na jakich jednostkach będą się ścigać. Jest tylko jedno małe ale. Tak, dobrze kombinujecie – jedynym syndykatem który nie podpisał się pod tym porozumieniem był Emirates Team New Zealand! Czy to nie piękne?

Już podczas pierwszej konferencji prasowej po zdobyciu tytułu szef zespołu – Grant Dalton – jasno dał do zrozumienia że wszelkie ustalenia z Framework Agreement nie będą respektowane. Kiwi zamierzają w pełni skorzystać z prawa przysługującego posiadaczowi srebrnego dzbanka i sami ustalą zasady, na jakich odbędą się kolejne regaty. Na razie pewne jest tylko jedno – zasada dwuletnich cyklów poszła do kosza w pierwszej kolejności. Regaty z pewnością nie odbędą się 2019 roku, i najprawdopodobniej nie stanie się do wcześniej niż w 2021.

Co dalej?

Też chciałbym to wiedzieć! Wydaje się, że w najbliższych latach Puchar Ameryki czekają dwie fundamentalne zmiany. Pierwszą jest oczywiście sam format regat i klasa jednostki na której będą rywalizować żeglarze, drugą jest – przynajmniej częściowy – powrót do zasady narodowości załóg.

Zacznijmy od samych jednostek. Niestety regaty zorganizowane na Bermudach potwierdziły moje najgorsze przeczucia. Rywalizacja latających nad wodą katamaranów AC45 była szalenie pasjonująca, momentami wręcz zapierająca dech w piersiach. Było to coś zupełnie innego, czego dotąd nie widzieliśmy. Jednostki unoszące się na foilach przy 8 węzłach wiatru potrafiły żeglować z prędkością blisko 30 węzłów, a przy wietrze przekraczającym 12 węzłów wręcz wyskakiwały z wody, przekraczając  z łatwością 40 węzłów (ponad 70km/h!) i rozpędzając się niczym bolidy F1. To było właśnie najczęstsze skojarzenie – Puchar Ameryki dzięki jednostkom AC45 stał się Formułą 1 żeglarstwa. Więc dlaczego mnie to nie ciszy?

Słowo klucz: żeglarstwo. No właśnie. Czy to jeszcze jest żeglarstwo? Mówimy o jednostkach, które napędza nie żagiel, trymowany przy użyciu fałów i szotów, nawijanych na kabestany, a mechaniczne skrzydło, trymowane w 3 płaszczyznach przez zaawansowany system elektroniczny oraz hydrauliczny (i dodatkowo w pełni kontrolowany twist, czyli skręcenie skrzydła w jego górnej cześć, aby jeszcze lepiej kontrolować spływanie wiatru po płacie). Mam z tym problem, bo choć daleki jestem od odmawiania żeglarskiego geniuszu Peterowi Burlingowi, to widząc całą tę elektronikę mierzącą wszystko z dokładnością do jednego stopnia i hydraulikę w pełni kontrolującą wychylenie skrzydła czy podnoszącą i opuszczającą miecze jest mi trochę smutno. Żeglarstwo za cenę fascynujących regat, widowiskowości i stojącej na najwyższym światowym poziomie obsługi telewizyjnej, straciło gdzieś swój romantyczny rodowód.

Niestety nie jest powiedziane, że TNZ ten stan rzeczy zmieni. Pokazali, że w tej klasie czują się fantastycznie, zdeklasowali rywali i logika nakazywałaby, aby utrzymać klasę AC45. Problemem mogą się okazać pieniądze – już w tym roku, pomimo wsparcia globalnych sponsorów, budżet Emirates Team New Zealand wisiał na włosku. Grant Dalton na wspomnianej konferencji przyznał, że Puchar Ameryki nigdy nie będzie imprezą tanią, ale trzeba tu znaleźć pewien kompromis między elitarnością regat, możliwościami finansowymi syndykatów. Jest cień szansy na powrót do przepięknych jednokadłubowców klasy  IACC. Trzeba tej szansy upatrywać w syndykacie, który po wygranej na Bermudach stał się formalnie Challenger of Record (czyli po polsku – rzucił wyzwanie posiadaczowi Pucharu na mocy Deed of Gift, jednak ostatecznie pretendent i tak zostanie wyłoniony w regatach pretendentów noszących nazwę Luis Vitton Cup). Pierwszym pretendentem został Circolo della Vela Sicilia, a konkretnie Patrizio Bertelli  i jego Luna Rosa. Nie jest tajemnicą, że Włosi bardzo naciskają na powrót do tradycyjnych jednostek. Ostateczna decyzja należeć będzie jednak do żeglarzy z Nowej Zelandii. Być może zdecydują, aby pozostawić AC45, być może wrócimy do tradycyjnych jachtów, a może czeka nas jeszcze coś nowego? Jednokadłubowiec na foilu? Czemu nie! (Widzieliście jak fantastycznie „lata” łódka klasy Moth?)

Z pewnością trudno będzie znaleźć kompromis pomiędzy latającymi katamaranami, których średnia prędkość oscyluje wokół 40 węzłów, a jednokadłubowcami „ślimaczącymi” się gdzieś między 7 a 12 węzłów. Publicysta The Telegraph, Michael Harvey, ujął to bardzo obrazowo: powrót z katamaranów do jednokadłubowców będzie czymś w rodzaju poproszenia kierowców F1, aby na torze ścigali się luksusowymi limuzynami. Niezwykle trudno taki argument odbić merytorycznie, chyba jest to niemożliwe. Pozostaje odwoływanie się do emocji, romantyzmu i rodowodu Pucharu Ameryki. Wszelkie twarde dane i argumenty (poza aspektem finansowym) są po stronie zwolenników utrzymania obecnej formuły.

Paszport do kontroli

Ciekawa dyskusja czeka nas także na polu składów załóg jednostek. Podczas tegorocznych regat mieliśmy do czynienia z sytuacją, gdy Team Japan miał na swoim pokładzie jednego Japończyka, a za sterami stał Nowozelandczyk Dean Barker. Sternikiem Oracle Team USA był pochodzący z Australii Jimmy Spithill, a w skład jego zespołu wchodziło bodaj tylko trzech Amerykanów. Pod tym względem Emirates Team New Zealand prezentował się nad wyraz jednorodnie, choć i w załodze Torpedo7 nie zabrakło „importów”. Bardzo możliwe, że obrońcy trofeum będą chcieli powrócić do zasady narodowości załóg, lub przynajmniej mocno tę zasadę zaostrzyć.

Czeka nas na tym polu bardzo ciekawy spór, w którym obie strony będą miały swoje racje. Z jednej strony „narodowe” załogi z pewnością wzbudzą zdecydowanie większe zainteresowanie kibiców w swoich krajach, niż komercyjne zespoły z którymi dość trudno się  emocjonalnie utożsamiać. Nie bez przyczyny największą liczbą zaangażowanych fanów mogły się pochwalić zespoły takie jak własnie Team New Zealand czy BAR (brytyjska załoga dowodzona przez sir Bena Ainsliego). Całkowite odejście od zasady narodowości załóg wpływa negatywnie na zainteresowanie kibiców, a przecież to powinno być w tym wszystkim najważniejsze. Zainteresowanie kibiców przekłada się na popularność regat, co z kolei powinno przynieść więcej pieniędzy od sponsorów. Dla Nowozelandczyków Puchar Ameryki był sprawą narodową, co wyraźnie widać było po tym w jaki sposób zwycięzcy zostali powitani po powrocie do ojczyzny.

Z drugiej strony trudno odmówić racji szefom syndykatów i przede wszystkim sponsorom. Kapitał nie ma dziś narodowości, a globalne marki łożące na Puchar Ameryki setki milionów dolarów nie chcą się ograniczać tylko do jednego rynku – dla nich im więcej narodowości w załogach, tym potencjalnie większy zasięg i większy zwrot z inwestycji. Trudno odmówić tym argumentom logiki, podobnie jak w przypadku kwestii wyboru klasy jachtów i tu potrzebny będzie daleko idący kompromis między obrońcą tytułu, a pretendentami.

Po co ja o tym wszystkim piszę?!

Zdaję sobie sprawę, że opisany wyżej temat interesuje w zasadzie tylko mnie, mojego psa oraz garstkę żeglarskich zapaleńców. Taki jednak postawiłem sobie cel: o piłce nożnej od każdej możliwej strony poczytać możecie wszędzie, ale jeśli już traficie na tego bloga i jeśli akurat uda mi się coś napisać, to możecie być pewni, że nie będzie to temat z pierwszych stron gazet.

Patrzcie szerzej!

Czytaj także:

Dlaczego deregulacja nie zawsze jest dobra Nie jestem hipokrytą. Gdyby to zależało ode mnie, to w wielu aspektach życia zlikwidowałbym wszelkie regulacje, ograniczenia i wymagane egzaminy. Są j...
„Ludzie, nie sprzedawajcie swych marzeń”, czyli o polskim jachcie w Pucharze Ameryki. Charakterystyczne logo Pucharu Ameryki na grocie jachtu klasy IACC / fot. Waldemar Heflich / Żagle Założyłem tego bloga głównie po to, aby dzielić s...
A przecież stare żaglowce po morzach jeszcze pływają… Pewnie ta informacja kompletnie Wam umknęła, ale to w sumie zrozumiałe. Nie dotyczy piłki nożnej, ani nawet skoków narciarskich, wiec interesuje jed...