Kibol
Od kilku dni w mediach tzw. „głównego nurtu” mamy nieprzerwany maraton kibolski. Największe redakcje w Polsce na czynniki pierwsze rozkładają bójkę na nadmorskiej plaży, w której udział wzięli m.in. kibice chorzowskiego Ruchu. Proszę nie zrozumieć mnie źle – daleki jestem od bagatelizowania tego typu wydarzeń, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ktoś całkowicie zatracił wszelkie proporcje i stracił kontakt z rzeczywistością.
Temat „kiboli” jest dla mediów bardzo wygodny. To jeden z tych „samograjów”, który można wyciągnąć jak królika z kapelusza przy każdej możliwej okazji. Szczególnie w środku sezonu ogórkowego, gdy po sejmowych korytarzach hula wiatr.
Kibice nie są oczywiście bez winy – zawsze znajdzie się grupa ludzi, która z uśmiechem na ustach i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku dostarczy szukającym sensacji dziennikarzom odpowiedniego materiału. Szkoda, że w ten sposób kreowany jest całkowicie mylny i niezgodny z realiami obraz kibiców piłkarskich w naszym kraju. A konsekwencje takiego stanu rzeczy są daleko idące i wykraczające poza żenujący obraz polskich mediów, dla których informacja o zwykłej, „barowej” bójce na plaży jest najważniejsza informacją w czterdziestomilionowym kraju przez trzy dni z rzędu. Czas to sobie uświadomić: media kreując taką, a nie inną rzeczywistość mają realny wpływ na sytuację w polskim sporcie.
Nagonka na „kiboli” ma w naszym kraju wieloletnią tradycję. Nie chcę wracać do przeszłości i analizować kto, co, kiedy i dlaczego. Nie to jest celem mojego wpisu. Chcę jedynie zwrócić uwagę na sposób funkcjonowania polskich mediów, które najwyraźniej nie zdają sobie sprawy z długofalowych konsekwencji kreowanego przez siebie obrazu otaczającej nas stadionowej rzeczywistości.
Czy ktoś potrafi powiedzieć, do ilu bójek, pobić i napadów dochodzi co weekend w Polsce? Nikt nawet nie zawraca sobie tym głowy, podobnie jak faktem, że na drogach co tydzień życie traci kilkadziesiąt osób. W weekend, w którym na plaży w Gdyni doszło do inscenizacji „Bitwy pod Grunwaldem” (taki obraz wyłaniał się przynajmniej z wiodących mediów) na drogach zginęło 47 osób. Czy ktoś się tym zajął? Nie. Ważniejsze było to, że kilku podpitych mężczyzn dało sobie po razie, jakby to było coś całkowicie nadzwyczajnego i niespotykanego w historii ludzkości. Wystarczy jednak, aby przynajmniej jeden z uczestników dysponował jakimś klubowym emblematem, aby móc rozpocząć kolejną krucjatę przeciwko „kibolom”.
Pamiętam jakiś czas temu taką sytuację: zatrzymano, bodaj w Łodzi, dwie osoby zajmujące się nielegalnym handlem alkoholem. Policja w mieszkaniu zatrzymanych znalazła szaliki i inne emblematy jednego z łódzki klubów. Efekt łatwy do przewidzenia – redakcje nie informowały o zatrzymaniu bimbrowników, ale rzecz jasna kiboli handlujących podrabianą wódą. Jaki związek z tym zatrzymaniem ma kontekst klubowy? Czy gdyby w domach tych ludzi znaleziono szalik np. Skry Bełchatów to te same redakcje podjęłyby kibolski trop? Wątpię.
Dlaczego o tym wszystkim piszę? Ponieważ czas sobie uświadomić, jakie to ma konsekwencje. Napisałem na początku tygodnia na Twitterze:
Przez 364 dni w roku media informują że na meczach latają siekiery i giną ludzie. Ostatniego dnia media narzekają na niską frekwencję.
— Rafał Żochowski (@rafalzochowski) August 20, 2013
W mojej ocenie atmosfera medialna wokół polskich stadionów i ciągłe pisanie o „kibolach”, przy jednoczesnym całkowitym pomijaniu jakichkolwiek pozytywnych wydarzeń z udziałem kibiców (a tych nie brakuje) ma realny wpływ na frekwencję na meczach polskich klubów. Trudno się dziwić, że ludzie nie chcą przychodzić na mecze, skoro w mediach jedyne informacje o kibicach to materiał do „Kroniki Kryminalnej”. Napisałem na wstępie, że obraz ten odbiega od rzeczywistości i potwierdzają to dane statystyczne. Wystarczy zajrzeć do raportu PZPN nt. bezpieczeństwa na polskich stadionach, aby przekonać się, że liczba incydentów i ekscesów regularnie spada. Na to samo zwraca uwagę Ekstraklasa S.A. w liście otwartym skierowanym do władz samorządowych, które w ostatnim czasie po raz kolejny z upodobaniem zaczęły zamykać trybuny stadionów. Jeśli przypomnimy sobie, jak polskie stadiony wyglądały jeszcze 10-15 lat temu, to nie sposób nie dostrzec zdecydowanej, wręcz rewolucyjnej, poprawy. Odnoszę czasem wrażenie, że dziennikarzom to nie w smak. Oni woleliby, aby wciąż trwały „dzikie” lata dziewięćdziesiąte. Wtedy mieliby co pisać przez 365 dni w roku.
Najwyższy czas zrozumieć, że media mają realny wpływ także na frekwencję na meczach. Jeśli wciąż będą informować tylko o rzeczach złych, jeśli przez kilka dni „grzać” będą temat zwykłej bójki i rozdmuchiwać ten incydent do rozmiarów sprawy międzynarodowej, to nigdy na naszych stadionach nie doczekamy się kompletów. Większość ludzi jest leniwa, wiedzę o świecie czerpie z wiodących mediów i jeśli tam widzi, że stadiony to siedlisko zła, to nie oczekujmy od nich, że w najbliższy weekend odwiedzą jakikolwiek stadion. A wysoka frekwencja to koło zamachowe dla wszelkich kolejnych działań klubów, w tym także pozyskiwania sponsorów!
Właśnie – sponsorzy. Często czytam, że polskie kluby są biedne, że trudno pozyskać wsparcie firm, a co za tym idzie – brakuje środków na budowę stabilnych, silnych zespołów. Chciałbym zapytać dziennikarzy maglujących ponad miarę temat „kiboli”: czy zdajecie sobie sprawę, że to także Wasza „zasługa”? Ile dobrej woli i wizji musi mieć właściciel firmy X, aby w tak zgniłej medialnej atmosferze zdecydować się zainwestować własne środki w sponsoring któregoś z klubów? Tym większy szacunek i uznanie dla firm takich jak ActiveJet czy STS, które mimo takiej, a nie innej medialnej rzeczywistości zdecydowały się wejść w polską piłkę. Ale kto wie, czy gdyby nie te realia, to „Oknoplast” zamiast Interu czy Borussi, wspierałby np. jeden z polskich klubów? Ktoś się nad tym zastanawiał? Ile podobnych firm, mimo posiadanych środków, boi się być utożsamianym z polską piłką właśnie przez to, że przez trzy ostatnie dni o polskiej piłce mówi się tylko w kontekście wszelkiego zła, przemocy i agresji? To nie jest obraz polskich kibiców i stadionów. A na pewno nie jest to obraz jedyny. Pozytywne postawy nie są już jednak dla dziennikarzy tak ciekawe i warte uwagi. Czekam, kiedy te same osoby zaczną narzekać, że znowu polski klub nie awansował do Ligi Mistrzów, że znowu nasza liga jest słaba, a frekwencja niska. Może wtedy spojrzą w lustro i zdadzą sobie sprawę, że oni także przyłożyli do tego rękę?
Proszę mnie dobrze zrozumieć. Nie twierdzę, że o wydarzeniach z Gdyni czy Łomianek nie należy w ogóle informować, krytykować i potępiać. Chciałbym jednak, aby zachowane były jakiekolwiek proporcje. W tym samym czasie, gdy największe redakcje klatka po klatce analizują zapis monitoringu z plaży w Gdyni, w Polsce i na świecie dzieją rzeczy naprawdę ważne, istotne dla losów całego globu. My tymczasem zajmujemy się sprawami, które w normalnych warunkach nie powinny zająć więcej, niż dwie minuty czasu antenowego i pół kolumny w lokalnej gazecie.
ps. Dziękuję za sprostowanie. „Oknoplast” sponsoruje oczywiście Puszczę Niepołomice, jednak w niczym nie zmienia to postawionej przeze mnie tezy.