Wady i zalety: finał Pucharu Polski

1063Już wszystko wiadomo: w tym roku po niezbyt pasjonującym dwumeczu po Puchar Polski sięgnęła Legia Warszawa. Wiemy też już, że (przynajmniej przez trzy najbliższe lata), finał tych rozgrywek będzie rozgrywany na Stadionie Narodowym w Warszawie, a więc triumfatora wyłoni tylko jedno spotkanie. Dobrze czy źle? Oceńmy na chłodno.

Jak już pisałem, dla mnie osobiście finał Pucharu Polski na Stadionie Narodowym w Warszawie to rozwiązanie pod każdym względem idealne. Po pierwszym tegorocznym meczu we Wrocławiu pojawiło się jednak wiele głosów, że dwumecz także ma swoje wielkie plusy. Wśród największych wymieniono fakt, że oba spotkania obejrzało 70 000 widzów, że kluby zarobiły na biletach i dwukrotnie byliśmy świadkami „piłkarskiego święta”. Przy jednym finale kluby nie zyskają, nie zarobią setek tysięcy złotych na organizacji imprezy, ale też nie będą miały problemów, z jakimi w tym roku borykał się prezes Legii, negocjując niemal do ostatniej chwili z wojewodą. Organizacja wydarzenia spocznie bowiem w 100% na barkach PZPN.

Dwumecz rodzi też pewne problemy, z jakimi mieliśmy do czynienia w tym roku. Powiedziałbym – natury emocjonalnej. Legia Warszawa przegrała rewanż po bardzo, bardzo słabym meczu i mimo, że w ostatecznym rozrachunku to „Wojskowi” sięgnęli po trofeum dzięki wygranej w pierwszym meczu, to wyczuwało się wśród kibiców ogromy niedosyt. Dziwnie jest się cieszyć po porażce, w dodatku w tak słabym stylu, prawda?

Druga sprawa: przed pierwszym meczem oba kluby walczyły o jak największą pulę biletów dla kibiców „gości”. Po wysokiej wygranej Legii we Wrocławiu na podróż do Warszawy zdecydowało się jednak tylko ok 600 kibiców Śląska. Wpływ na to miał również termin rozgrywania dwumeczu – dwukrotnie w środku tygodnia, co z pewnością ma znaczenie przy tak dalekiej podróży. Finał na Stadionie Narodowym rozgrywany będzie w długi majowy weekend, co z pewnością ułatwi kibicom decyzję o podróży do Warszawy.

Odwróćmy też tę sytuację i wyobraźmy sobie, że po Puchar sięga Ślask. Czy dekoracja triumfatorów przy opustoszałych trybunach, w obecności zaledwie kilkuset kibiców z Wrocławia miałaby sens? Czy dobrze wyglądałaby w mediach? Dwumecz rodzi ten problem – jak zorganizować „fetę” w sytuacji, gdy to przyjezdni w końcowym rozrachunku okażą się lepsi? W takim przypadku wesele bardzo szybko może się zmienić w stypę. Finał na neutralnym gruncie ten problem rozwiązuje.

Przeciwnicy jednego finału wskazują też na inne zagrożenie: co w sytuacji, gdy do finału dojdą nie Legia, Lech, Śląsk czy Wisła, ale Ruch, Podbeskidzie, Nieciecza czy Piast? Czy wtedy Stadion Narodowy nie będzie świecił pustkami? W mojej ocenie to właśnie jest największe wyzwanie dla Polskiego Związku Piłki Nożnej. Zachowując wszelkie proporcje: na SuperBowl nie idą tylko kibice dwóch grających w tym meczu drużyn. Zadanie związku to wykreowanie PRODUKTU jakim jest finał Pucharu Polski. Produktu, który przyciągnie uwagę kibiców i obserwatorów bez względu na to, kto w tym meczu zagra.

Zadanie jest oczywiście trudniejsze w przypadku, gdy w finale zagrają mniej popularne kluby, ale przecież taki jest urok piłki. W finale Pucharu Anglii Manchester City zagrał z Wigan. Władze F.A. pewnie wolałyby, aby zamiast tych drugich grał Manchester United lub Chelsea. Prestiż tych rozgrywek jest jednak tak wielki, że przyciąga uwagę wszystkich bez względu na to, komu kibicują. Finał Pucharu Anglii to na Wyspach święto piłki i takie samo zadanie stoi przed Polskim Związkiem Piłki Nożnej.

Po latach zaniedbań i traktowania Pucharu Polski jako zła koniecznego czas wyjść do ludzi. Stworzyć wydarzenie, na którym wszyscy będą chcieli być i w którym będą chcieli uczestniczyć. Stworzyć „modę” na Finał Pucharu Polski, bez względu na to, kto w nim zagra. Zadanie niełatwe, zadanie na lata. Ale jeśli mamy wrócić do piłkarskiej cywilizacji – innej drogi nie ma.

Fot. Mateusz Kostrzewa, Legia.com